niedziela, 26 kwietnia 2009

Zapis debaty w Lublinie.

Poniżej część debaty w Lublinie. Zapis z witryny www osób związanych z p. Januszem Korwinem - Mikke.

wtorek, 21 kwietnia 2009

Polityka jako zawód i powołanie. Lublin.

Prof. Lena Kolarska-Bobinska (Instytut Spraw Publicznych),
Wojciech Kłosowski (Zieloni 2004),
Janusz Korwin-Mikke (UPR),
Aleksander Z. Zioło (Warsztaty Analiz Socjologicznych)

(prowadzenie: dr Tomasz Kitlinski, Wydział Filozofii i Socjologii UMCS)

godz. 17.00 – Wydział Politologii UMCS, aula im. Daszynskiego

środa, 8 kwietnia 2009

EUROPA? WYBIERA?

EUROPA? WYBIERA?

„Europa wybiera”. Najnowszy tytuł debaty internetowej Warsztatów Analiz Socjologicznych kryje w sobie silne założenie, że wiemy czym jest i gdzie jest Europa. A co jeśli nie wiemy? W powszechnym odczuciu Europa stanowi źródło wielu nadziei, stając się niejednokrotnie przedmiotem śmiałych fantazji o przyszłej powszechnej jedności ludzi, państw, gospodarek i idei (Jean Monnet ogłaszał wprost: My jednoczymy ludzi). Europa ma więc prawo inspirować. Staje się przygodą i jest nieustannie projektowana z wielkim rozmachem. Europa ma też własną istotę, historię, Ojców Założycieli, swoje potrzeby, misję do wypełnienia i ponad wszystko poważny dziejowy cel - zjednoczenie. Siła tych wyobrażeń musi budzić respekt, stąd tak powszechnie animują one umysły polityczne na kontynencie europejskim, ale także – i może przede wszystkim – poza nim, bowiem wielu też aspiruje do Europy. Stanowi ona zatem źródło niezliczonych obiecujących perspektyw.

Dziś ta Europa ma wybierać swój własny parlament. Ale ów tytuł sugeruje, że to nie tylko wybory w 27 krajach członkowskich delegujących do wspólnego zgromadzenia swoich przedstawicieli, z reguły byłych premierów, niechcianych rywali politycznych i osobliwości publiczne. Uważny czytelnik ma prawo odnieść wrażenie, że istnieje już jakaś „Europa”, oczywiście w rozumieniu wykraczającym poza czysto geograficzny termin. Czy w ogóle można jednak mówić o jakiejś spójnej narracji o Europie, która pozwoliła by nam na tak jednoznaczny werdykt, że ona naprawdę istnieje i że wreszcie, jako ukonstytuowany podmiot mający swoją istotę i granice, może już coś wybierać?

W sferze politycznych deklaracji istnieje oczywiście projekt Europy, który jak każde przedsięwzięcie o śmiałym rozmachu, wiele obiecuje swoim zwolennikom – przede wszystkim ma być czymś wielkim, doniosłym, zapewniać postęp, bezpieczeństwo, pokój, dobrobyt. Jednak ciągle pojawiające się namacalne przeszkody w realizacji projektu integracji europejskiej nie wytrącają bynajmniej z dobrego samopoczucia jego zwolenników. Ich oczekiwania zdają się bowiem zupełnie przesłaniać im rzeczywistość, zaś pojawiające się głosy krytyczne – szczególnie w sprawach fundamentalnych – są przez nich całkowicie ignorowane. Europa – jako koncept, pojęcie, idea, ale przede wszystkim jako praktyka polityczna – stała się antyintelektualna. Szuka dziś przede wszystkim sposobów na ucieczkę od reżimu krytyki, chełpliwie przysłuchując się swoim apologetom i zarazem stygmatyzując euroobrazoburców. Istnieje kilka wymiarów tej antyintelektualności. Najważniejszy zarzut wobec „Europejczyków” odnosi się do sposobów prowadzenia przez nich debaty publicznej na temat Europy i wykluczenia z niej tych, którzy nie podzielają ich wiary w konieczność dziejową Europy – jej ostateczne zjednoczenie.

I. Debaty o Europie: Entuzjaści i sceptycy

Jak wiadomo z „koniecznościami” trudno dyskutować, a tymczasem wielu „Europejczyków” głosi, że integracja stanowi przeznaczanie Europy i nie ma od niej odwrotu. Co więcej, debata na racje i argumenty, czy nawiązując do Habermasowskiej teorii działania komunikacyjnego – pewna formuła racjonalnej komunikacji, zostają w debacie europejskiej zastąpione skalą emocji.

Dwa bieguny europejskości są bowiem już od dawna wyznaczane przez intensywność emocji, a nie siłę argumentów czy racji. Decydujące znaczenie w „debacie” o Europie zyskuje natężenie entuzjazmu dla projektu integracji. Dla „Europejczyków” oznacza ono stopień zaangażowania emocji w sprawy Europy i przejawia się w euforycznym stanie wywoływanym przez dreszcze ekscytacji uczestnictwem w „historycznej” integracji lub „przełomowym” zdarzeniu wyznaczającym kolejny jej etap.

Entuzjazm gdzieniegdzie zaczyna jednak przygasać. Rozczarowanie wkrada się już bowiem także w szeregi zdeklarowanych „Europejczyków”. Znany entuzjasta Europy Jürgen Habermas – ogłosił niedawno pośmiertny bezwład Europy i na poważnie rozważa groźbę odwracania się procesu integracji europejskiej (Dziennik, „Europa”, nr 234, 27 września 2008 r.). Według Habermasa, Europa przestała już inspirować i pogrąża się sprzecznych interesach państw członkowskich UE. Nie zrodziła się żadna jednolita europejska tożsamość oraz, co ważniejsze, żadna bezsporna koncepcja europejskiego obywatelstwa. Nie ma też wspólnej sfery publicznej, o której z taką pasją marzył niemiecki filozof. Warto się zastanowić, czy jego symptomatyczna metamorfoza zapoczątkuje jakieś trwałe przegrupowanie ideowe w sprawach Europy, czy jest może to tylko wyraz chwilowej niewiary w moc projektu wyznaczony przez niekorzystną koniunkturę? Jednak, jak powszechnie wiadomo, niemiecki filozof jest orędownikiem konsensusu osiąganego w publicznej debacie przy pomocy formuły racjonalnej komunikacji. To racje i argumenty mają ostatecznie przekonywać i pokonywać różnice prowadząc do porozumienia i konsensusu . A jak jest w debacie o Europie?

Naprzeciwko entuzjastów usytuowani są sceptycy. W tej europejskiej debacie sceptycyzm ma oczywiście niewiele wspólnego ze starożytnym rozumieniem tego słowa. Sceptycy – przypomnijmy – mieli się wszak m.in. powstrzymywać od sądu na temat rzeczywistości – epoche. Oczywiście w najogólniejszym znaczeniu sceptycyzm oznacza wątpienie, ale także – nie zapominajmy – rozważanie. Tymczasem europejscy sceptycy wprawdzie śmiało formułują swoje sądy, ale spotykają się z istotnymi ograniczeniami swobody występowania ze swoim wątpieniem. Rzecz nie w tym co dokładnie mówią dziś sceptycy o Europie – to temat na oddzielny, i niekoniecznie pochlebny, esej. Najistotniejsze znaczenie ma jednak w tym miejscu sposób w jaki entuzjaści podważają prawomocność krytyków do zabierania głosu w sprawach Europy.

Najdobitniej ilustruje to debata nad Traktatem Konstytucyjnym i obecnie Traktatem Lizbońskim. Właśnie w tych fundamentalnych kwestiach eurowładcy niechętnie i warunkowo godzą się na vox populi, ostatnio zresztą bardzo niepokorny wobec Europy. To właśnie w „ludach europejskich” krytycy odnajdują istotnych sojuszników. Mieszkańcy UE w widoczny sposób tracą bowiem wiarę w „cud europejski”. Stąd przywódcy polityczni i entuzjaści Europy zazwyczaj publicznie niepokoją się o rozchwianie emocjonalne mas; wszak zawsze na drodze postępów integracji może stanąć jakaś nieskanalizowana wcześniej niechęć do lokalnego rządu lub odraza wobec imigrantów (np. z tzw. Europy Wschodniej, Azji, Afryki). Widać jednak, że narody europejskie nie rozumieją wystarczająco jasno logiki procesu dziejowego, wobec czego entuzjaści wytaczają inny rodzaj argumentów. Na przykład dyskretnie grożą palcem i sugerują poszczególnym narodom, które zdecydowały się głosować w sprawach fundamentalnych, że jeśli już naprawdę muszą głosować to, żeby koniecznie byli na „tak”. Tego wymaga od nich nie tylko ich własny interes, ale właśnie dziejowa konieczność – integracja musi być kontynuowana. Jeśli ostatecznie okazuje się, że są jednak na „nie”, to publicznie ogłaszają, że my – Europejczycy – i tak będziemy się integrować. Zawsze można przy tym roztoczyć jakąś mglistą wizję ucięcia dotacji lub zamrożenia integracji z danymi niepokornym państwem.

Budowanie szerokiego, autentycznie europejskiego konsensusu, tzn. takiego, który obejmował by wszystkie społeczeństwa państw UE i pochodził z poziomu społecznego, zostaje zatem zastąpione szukaniem jedności na poziomie politycznym. Najdobitniej świadczy o tym rewizja Traktatu Konstytucyjnego na Traktat Lizboński. Konsensus europejski miał być – co warto przypomnieć – wstępnym krokiem do wytworzenia się europejskiej sfery publicznej oraz formuły europejskiego obywatelstwa. Warto w tym miejscu przypomnieć, że to właśnie Habermas i Jacques Derrida triumfalnie ogłaszali powstanie europejskiej opinii publicznej w 2003 roku, gdy w kilku krajach europejskich protestowano masowo przeciwko interwencji amerykańskiej w Iraku. To miały być narodziny europejskiej tożsamości. Gdy okazało się, że nie są i że nie ma żadnego jednolitego zdania europejskich opinii publicznych, to właśnie Habermas – wielki zwolennik poszukiwań konsensusu – zaproponował razem z Derridą koncepcję „rdzenia Europy”. Koncepcję, która sama w sobie jest oczywistym zaprzeczenie szukania powszechnego konsensusu.

Dziś już nawet Habermas, który tak mocno w wierzył w powstanie europejskiej sfery debaty publicznej, porzucił tę nadzieję. Widać bowiem bardzo wyraźnie, że w obliczu bezradności wobec realiów „Europejczycy” zastępują konsensus narzuconym z góry porządkiem instytucjonalnym. Niezgoda krytyków, sceptyków i niepokornych narodów europejskich na taki porządek jest albo zmiękczana profitami ekonomicznymi (więcej dotacji) albo wymuszana szantażem ekonomicznym (mniej dotacji) albo szantażem politycznym (i tak się zintegrujemy, ale bez was, co przyjmowało właśnie postać propozycji „rdzenia Europy”, czy „Europy wielu prędkości” i w ostateczności sprowadzało się również do swoistych sankcji ekonomicznych; peryferia rdzenia nie zasługują bowiem na dotacje).

Według entuzjastów o Europie można więc debatować, ale wyłącznie w ramach schematów integracji. Sceptycy są zaś często przedstawiani przez „Europejczyków”, jako przeszkody, które zostaną jednak pokonane przez postępy integracji. Wbrew niekorzystnym wyrokom politycznej rzeczywistości entuzjaści deklarują bowiem wprost, że i tak zamierzają kontynuować proces integracji. W efekcie pole krytyki, w sensie intelektualnym, ale i politycznym, staje się coraz mniejsze. Mówienie o „awangardzie Europy” jest przede wszystkim samorodną pretensją, ale prowadzi też skutecznie do marginalizacji lub całkowitego lekceważenia głosów krytyków.

Nie ma więc mowy o żadnej racjonalnej debacie, o tworzeniu się przestrzeni wspólnej europejskiej deliberacji i sfery publicznej. Debata europejska ugrzęzła w prostych schematach emocjonalnych, co rodzi jednak poważne konsekwencje także dla wyborów do Parlamentu Europejskiego (PE). PE jest najbardziej demokratyczną instytucją Unii Europejskiej. W żaden jednak sposób nie można o nim powiedzieć, aby miał znaczący wpływ na politykę europejską. Tymczasem, z jednej strony gorączkowo debatuje się wewnątrz UE, w tym także entuzjaści, na temat tzw. deficytu demokracji, a z drugiej strony blokuje się wszelkie działania stanowiące niewątpliwą istotę demokracji, jak autentyczna publiczna debata. Jaka jest zatem przestrzeń wyboru, którą oferują nam dziś orędownicy integracji?

II. Wybiera? Historia zdecydowała...

W dyskursie europejskich entuzjastów realia polityczne i geograficzne tracą znaczenie. Projekt Europy nie obejmuje przecież całego kontynentu europejskiego. Stanowi wyłącznie zbiór wyobrażeń i marzeń, który ma odzwierciedlać istotę Europy. Myślenie o Europie ma więc charakter silnie esencjalistyczny. Naturalnym potencjałem Europy jest jej zjednoczenie. Ponadto, na przekór geografii i podążając za istotą Europy entuzjaści identyfikują Unię Europejską (geograficzną część Europy) z całą Europą (istota), co stanowi retoryczny zabieg przy pomocy figury zwanej synekdochą (synekdocha oznacza, że część reprezentuje całość).

Lecz nie tylko retoryka i przeświadczenie o naturze Europy ograniczają pole wyboru. Decydujące znaczenie ogrywa bowiem historia integracja i interpretacje entuzjastów doświadczenia historycznego. Należy zwrócić uwagę, że dzisiejsze cele polityczne zostają wkomponowane przez entuzjastów w przeszłość. Jak zauważa prof. Stanisław Filipowicz, „europejskimi studiami dotyczącymi przeszłości rządzą intencje polityczne. Nie chodzi więc o lepsze rozumienie, ale wręcz odwrotnie, o zatamowanie rozumienia, o wytworzenie schematów fikcji; retrospekcja staje się w istocie projekcją politycznego dogmatu jedności.” (Stanisław Filipowicz, Europa jako fikcja, w: Civitas nr 9, 2006, s.16).

„Ojcowie Założyciele” Europy od początku integracji europejskiej oczywiście wskazywali dokąd ma ona zmierzać – do zjednoczenia. Mówili wprost o europejskiej federacji. Dzięki temu Europa miała odmienić swoje dawne mroczne przeznaczenie – wizja upadku i dezintegracji po II wojnie światowej została zastąpiona wizją zjednoczenia. Ponadto, Robert Schuman – ikona integracji europejskiej – nakazywał swoistą cierpliwość dziejową: Zjednoczona Europa nie powstanie od razu i bez wstrząsów. Nic trwałego nie dokonuje się łatwo. Jednakże weszła już na tę drogę. [...] Ta idea – <> - ujawni wszystkim wspólne podstawy naszej cywilizacji i stworzy stopniowo więź podobną do tej, która jeszcze niedawno była udziałem ojczyzn. Będzie ona siłą, w zderzeniu z którą runą wszystkie przeszkody [podkreślenie – JG].” (Robert Schuman, Dla Europy, Kraków, 2009, s.15). Widać więc wyraźnie, że wszystko zostało przesądzone, a przeszkody nie powstrzymają Europejczyków przed zjednoczeniem.

Co więcej, polski entuzjasta Europy – prof. Jerzy Łukaszewski wprost twierdzi, że „przyszłości nie można oddzielić od przeszłości. Historia to proces ciągły. Jest jak rzeka, której górny bieg staje oddziałuje na dolny” (Jerzy Łukaszewski, Cel Europa, Warszawa, 2002, s.11). Ta imponująca poetycka metafora wyraźnie wskazuje, że mamy do czynienia z myśleniem w kategorii dziejowej konieczności. Łukaszewski ogłasza wprost, że kto nie zna tych źródeł nie jest w stanie zrozumieć teraźniejszości, ale co najważniejsze także perspektyw, nie wie dokąd powinien zmierzać. Tak historia pojmowana historia ma wskazywać, że od zawsze Europa chciała się integrować. Twierdzenie to jest jednak na gruncie historii czymś wysoce kontrowersyjnym Do celu dziejowego Europa zmierza etapami. Stąd, każde kolejne wydarzenie w procesie europejskiej integracji staje się „przełomowe”. Przekonanie o własnej wyjątkowości projektantów Europy uwidacznia się w ich powszechnym oczekiwaniu, że oto kronikarze Europy ruszą do pracy natychmiast po każdym kolejnym przełomie. Tak tworzy się historię integracji „na gorąco”.

Bezsprzeczne sukcesy pierwszych lat „integracji” – np. pojednanie niemiecko-francuskie bledną z biegiem lat. Dziś już nikt nie myśli na poważnie o wojnach, lecz siła wzajemnych uprzedzeń i stereotypów w Europie pozostaje nadal bardzo silna. Wprowadzenie wspólnej waluty jest traktowane w kategoriach utylitarnych, a brak granic wewnątrz UE jest okupiony budowaniem coraz wyższych zewnętrznych murów obronnych (twierdza Schengen).

Czy jednak mniejsze i większe sukcesy projektu Europy upoważniają nas do mówienia o Europie jako czymś trwałym? Jak zauważają redaktorzy pisma „Civitas” w numerze poświęconym Europie, staje się ona pokusą, „pokusą, aby widzieć nieistniejące, aby wymyślić lepszy świat – uwodziła ona wielu intelektualistów przed nami, ale zwiodła chyba również niektórych współczesnych, pragnących nie tylko myśleć o tym, co jest, ale także nazywać to, co powstaje” (Civitas nr 9, 2006). Przyszłość w marzeniach Europejczyków jest zawsze bezspornie pozytywna i świetlana. Entuzjaści traktują zjednoczenie Europy, jako rzecz przesądzoną, a zjednoczona Europa stanowi rodzaj świeckiej wizji zbawienia. Zbawienia, które jest już blisko, które staje się prawie namacalne wraz z kolejnymi etapami integracji. Trudno jednak o bardziej naiwną wizję, ale najwidoczniej poddają się jej wielkie rzesze zaangażowanych w sprawy Europy.

III. Wybory do Europarlamentu

Badania historii integracji europejskiej zapewniają Europejczykom potrzebę pewności, ale nie odpowiadają jednak potrzeby mądrości. Krytyka staje się zupełnie niepotrzebna, bezużyteczna, czasem wręcz groźna. Taka postawa zaprzecza jednak samej istocie Europy, o której z taką pasją marzą entuzjaści. Prawdziwie europejski intelektualista prof. Zygmunt Bauman twierdzi, że Europa stanowiła jedyny byt społeczny, który nie tylko był cywilizacją, ale także sam siebie nazywał cywilizacją i spoglądał na siebie jak na cywilizację, to znaczy efekt wyboru, projektu i realizacji – przekształcając tym samym wszystko, włącznie z sobą, w przedmiot z-zasady-niedokończony, przedmiot uważnej analizy, krytyki, a w miarę potrzeby także działań uzdrawiających i naprawczych (Zygmunt Bauman, Europa. Niedokończona przygoda. Kraków 2005, s.15). Należy poważnie zadać pytanie, czy Europa Unii Europejskiej nie zatraciła tej umiejętności analizy i krytyki siebie samej. Co zrobić, że Europa przestała być antyintelektualna?

Czy w takim klimacie eurowybory nie staną fikcją wyboru, albo wyborem mało istotnym. Stawiam to pytanie przewrotnie, ale i poważnie. Pozostajemy więc z dwoma znakami zapytania – czy Europa w ogóle istnieje oraz czy w Europie można już/jeszcze coś wybierać.



Jan Grzymski, politolog, doktorant, Uniwersytet Warszawski

Głos w dyskusji „Europa wybiera”, Warsztaty Analiz Socjologicznych

Warszawa, 6 kwietnia 2009 r.

środa, 1 kwietnia 2009

Lewica na Rozbrat o kryzysie.

Grzegorz Napieralski, Przemysław Wielgosz i Sławomir Wiatr debatowali na Rozbrat o pierwszej na polskim rynku książce o krachu finansowym, rozlewającym się po świecie od lata 2007 roku. Tą pozycją jest "Wielki kryzys globalizacji", której autorami są Patric Artus i Marie-Paule Virard.

Przewodniczący SLD Grzegorz Napieralski odniósł się do książki w kontekście wyzwań, które stoją przed Unią Europejską w przededniu wyborów do Parlamentu Europejskiego, wzrostu tendencji nacjonalistycznych oraz widma protekcjonizmu państwowego. Redaktor naczelny Le Monde diplomatique Przemysław Wielgosz zwrócił szczególną uwagę na kwestie państwowych funduszy inwestycyjnych (np. kuwejckiego czy dubajskiego). Dokonał ich szczegółowej charakterystyki oraz ukazał dlaczego ich istnienie we współczesnym systemie kapitalistycznym niesie za sobą niebezpieczeństwo dla suwerenności państw. Dr Sławomir Wiatr - członek zespołu Myśli socjaldemokratycznej - dokonał ogólnej analizy kryzysu finansowego oraz kondycji społeczeństw państw wysoko rozwiniętych. Rozważał on także możliwe scenariusze zachowań społecznych w skali globalnej w płaszczyźnie świadomości oraz idei.

Prowadzący spotkanie Bartosz Rydliński w swoich pytaniach do prelegentów zwracał szczególną uwagę na możliwe następstwa polityczne w tym niewykluczony scenariusz powstania globalnej rewolty społeczeństw silnie odczuwających kryzys. W dyskusji ze słuchaczami pojawiły się interesujące głosy dotyczące mechanizmów wyjścia kryzysu, problematyki ekologicznej oraz upadającego etosu demokracji euroatlantyckiej w zderzeniu z systemami politycznym Chin i Indii. Dyskusja pomimo dość kameralnej frekwencji z pewnością okazała się owocna oraz dającą możliwość kolejnych rozważań nad kondycją neoliberalnego kapitalizmu.

Bartosz Rydliński, najmłodszy kandydat do europarlamentu

Dyskusja w Centrum Kulturalnym Rozbrat 27 marca 2009